Od dziecka chciał być cukiernikiem. Dziś ma największą piekarnię na Śląsku i wyrabia pieczywo tradycyjną metodą. Zatrudnia 600 osób i wciąż się rozwija. W tym regionie ciężka praca, szacunek do chleba to podstawa.

Opis

Od dziecka chciał być cukiernikiem. Dziś ma największą piekarnię na Śląsku i wyrabia pieczywo tradycyjną metodą. Zatrudnia 600 osób i wciąż się rozwija. W tym regionie ciężka praca, szacunek do chleba to podstawa.

Do Zabrza dojeżdżam wczesnym rankiem. Kilkugodzinna podróż w ulewnym deszczu i jesiennej szarudze wzmaga czujność. Ale do celu dojeżdżam bez problemu. Nowy budynek tej ogromnej piekarni góruje bowiem na horyzoncie Specjalnej Strefy Ekonomicznej w Zabrzu. To właśnie stąd każdego dnia wyjeżdżają samochody wypełnione świeżym pieczywem, drożdżówkami i ciastem do ponad 60 punktów sprzedaży. Punktów swojej własnej sieci. Bo dla Mariana Kurzycy jest ona oczkiem w głowie. Sam bowiem może kontrolować ile i w jaki sposób jego produkty są sprzedawane.

Dziś jest właścicielem największej piekarni rzemieślniczej na Śląsku.

rodzina ZDJĘCIE: Całą rodzina Kurzyców: Tomasz, z żoną Anną, właściciel Marian Kurzyca, z żoną Elżbietą oraz Mariusz z żoną Małgorzatą

Choć przy produkcji codziennie uwija się około 200 osób, to pieczywo wciąż powstaje z zachowaniem naturalnych metod. Jak to jest możliwe?

Jak działa piekarnia rzemieślnicza?

Zautomatyzowaliśmy tylko te procesy, które nie mają wpływu na jakość produktu – tłumaczy Marian Kurzyca, właściciel Piekarni Kłos. Nowa hala produkcyjna jest dużo wygodniejsza dla pracowników. Jest znacznie więcej przestrzeni wokół, jak i nad nami. Maszyny mają tylko ułatwić pracę piekarzom i cukiernikom. Dzięki automatyzacji, praca będzie dużo lżejsza, a przez to przyjemniejsza. Nowoczesne urządzenia pozwalają precyzyjnie dozować składniki, co ma istotny wpływ na jakość i powtarzalność wyrobów. Nadal będziemy jednak bazować na starych i sprawdzonych recepturach. Chleb jest wszędzie, ale nasz chleb wiejski ma specyficzny smak. Powstaje na podstawie starej, sprawdzonej receptury, skrupulatnie przestrzeganej do dnia dzisiejszego.

Od razu dodaje:

 Przedstawiciele handlowi, którzy oferują zamienniki wiedzą, że nie mają u Kurzycy czego szukać bo ich pogoni. Nikt mnie nie będzie uczył jak się robi pieczywo. Możecie mi pokazać jak je ładnie sprzedać ale jak je zrobić? Nigdy w życiu – stanowczo mówi Kurzyca.

[idea]NAZWA: Piekarnia Cukiernia Kłos

LOKALIZACJA: 41-808 Zabrze, ul. Piekarnicza 5

DATA POWSTANIA FIRMY: 1990

FORMA PRAWNA: spółka komandytowa

LICZBA PRACOWNIKÓW: 600 [/idea]

 

Jak to działa? Szef szybko wyjaśnia różnice. Są piekarnie, które ciasto do chleba przygotowują z gotowych mieszanek. Proszek wsypuje się do wody, miesza i gotowe.

– Mi się robi niedobrze, gdy nawet o takim czymś pomyślę  – mówi z wyraźnym zdegustowaniem Kurzyca.

[idea]Podstawą dobrego pieczywa jest zakwas i podmłoda. Proces ukwaszania mąki trwa kilkanaście godzin. I nie można go skracać. Dobry zakwas to jak fundament domu.
[/idea]

Marian Kurzyca zna się na tym, co robi. Choć dopiero niedawno skończył 60 lat, już teraz osiągnął niebywały sukces.

Jak to się zaczęło?

– Od dziecka chciałem być cukiernikiem. Po skończeniu podstawówki zacząłem kształcić się w tym kierunku. I zamarzyłem o własnej cukierni.

Oszczędzał każdy grosz i w 1990 roku w pobliskim Mikołowie  razem ze wspólnikiem wynajął niewielki budynek, w którym urządził piekarnię. Zatrudnił trzech ludzi i zaczął działać. Od początku postawił sobie za cel produkcję pieczywa według tradycyjnych metod. A że chleb był smaczny, liczba klientów rosła. Podobnie jak zyski. Tak szybko, że po trzech latach na rodzinnej działce w Katowicach-Piotrowicach zaczął Kurzyca budować swój własny zakład piekarniczy. Zaczął, ale od razu nie skończył. Dlaczego? Po roku od rozpoczęcia tej inwestycji, trafiła mu się nie lada gratka.  – Można było kupić niedrogo piekarnię w Dąbrówce Małej w Katowicach. Działała, ale wymagała modernizacji. Szybko ją wyremontowałem, by zarabiała – przypomina sobie Marian Kurzyca. Był tak zafascynowany rozwojem firmy, że o kupnie drugiej piekarni bał się nawet powiedzieć żonie. Bo zamiast w rodzinę, inwestował w firmę.

Warto wspomnieć, że taka transakcja była niezwykłością. Dlaczego? Bo w tamtych czasach rzadko decydowano się na sprzedawanie piekarni. Zwykle były to małe zakłady, zatrudniające kilka osób i pracujące na utrzymanie kilku rodzin. To był spokojny, stabilny biznes. Nadarzyła się okazja kupienia kamienicy, w której była piekarnia. I  ją kupił właśnie Kurzyca.  Obie inwestycje pochłonęły tyle pieniędzy, że zakład w Piotrowicach oddano do użytku dopiero w 1999 roku.

Market przychodzi do piekarza….

Kurzyca jest tradycyjnym Ślązakiem. Przyzwyczajonym do ciężkiej pracy, nauczony szacunku do chleba i Boga. Twierdzi, że te cechy pomogły mu zbudować tak dużą firmę. Nie ukrywa, że miał też sporo szczęścia. Póki na polskim rynku nie było dużych marketów, czyli mniej więcej przez pierwsze 7 lat jego działalności, mógł dość szybko się rozwijać. Konkurencja wprawdzie istniała, ale każdy miał swoje miejsce na rynku i piekarze „nie wchodzili sobie w drogę”.

Gdy na Śląsk zawitały markety, właściciele marketów zaproponowali mu produkcję pieczywa dla ich sieci. Chcieli odbierać każdego dnia całe pieczywo, wyprodukowane w zakładzie Kurzycy. Właściciel stanął przed jedną z najtrudniejszych decyzji. Taka propozycja to było coś nowego i wielu przedsiębiorców marzy o takiej możliwości. Jednak Kurzyca odmówił:

– Powiedziałem im, że jeśli będę robił tylko dla nich, nie wystarczy chleba dla moich stałych klientów. Wiedziałem, że nie mogłem oprzeć swojej działalności tylko na jednym odbiorcy.

Wkrótce markety zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu. Klienci mogli tam kupić bułki wypiekane na miejscu, przygotowane z zamrożonego surowca.

Choć pieczywo Kurzycy było zawsze nieznacznie droższe od tego konkurencji, na duży odpływ klientów nie narzekał.

2000 r. i kryzys wchodzi na rynek

Zamiast na marketach, Kurzyca skupił się na małych odbiorcach. Sprzedawał swoje pieczywo do okolicznych sklepów. Odbiorców było sporo, ale ich zamówienia nie były zbyt duże

W 2001 r. Kurzyca zaczyna budować własną sieć sprzedaży. Wcześniej pieczywo sprzedawano bezpośrednio przy piekarni lub w niezależnych sklepach spożywczych.

Koszty działalności były ogromne. Miałem dwa duże zakłady, produkcję, której nie byłem w stanie sprzedać w całości. Musiałem zaryzykować. W ciągu roku otworzyłem 7 punktów sprzedaży. Niezależnych, własnych sklepików z pieczywem. Byłem pierwszą tego typu „siecią” na Śląsku. Logo „Kłosa” zaczęło być rozpoznawalne. Rozwijałem to metodą prób i błędów.

pierwsze-sklepiki

ZDJĘCIE: Na zdjęciu jeden z pierwszych punktów sprzedaży zlokalizowany w kiosku

W 2006 r. Kurzyca kupuje kolejny zakład produkcyjny w Sosnowcu. Niedługo później do biznesu wkraczają synowie. Tomasz uczy się fachu cukierniczego. Rodzinna firma nie ma jeszcze takiego działu, więc praktykuje przez 3 lata u innego przedsiębiorcy. Jak przyznaje, dostaje szkołę życia, ale bardzo dużo się uczy. Niedługo potem zacznie rozwijać dział ciastkarski. W tym momencie, drugi syn Mariana, Mariusz studiuje w Warszawie na SGGW. Każdy weekend spędza jednak na Śląsku. Przygotowuje podwaliny do nowego systemu informatycznego. Obserwuje jednocześnie poczynania konkurencji.

Synowie od najmłodszych lat byli uczeni szacunku do pieniędzy. Wakacje spędzali, pracując w piekarni. Wychowani w śląskich tradycjach, gdzie Bóg i praca są na czele, rozwijali się u boku rosnącego biznesu. Gdy ojciec Marian Kurzyca był w pracy, wychowywaniem dzieci zajmowała się żona.

Gdy tata otworzył pierwsze sklepy z pieczywem, inni zaczęli robić to samo. Zresztą od zawsze otwarty jest na nowości i próbuje nowych rozwiązań – zachwala Mariusz Kurzyca.

tomasz_mariusz NA ZDJĘCIU: Tomasz i Mariusz Kurzyca

W „Kłosie” pojawiają się pierwsze maszyny cukiernicze, do sklepów trafiają drożdżówki i ciasta.

– Zawsze fascynowały mnie te wszystkie maszyny, nowatorskie rozwiązania. Pojechałem kiedyś do Niemiec. Tam na targach zobaczyłem ogromną maszynę. Gdy dowiedziałem się, że jedna z katowickich piekarni ją kupiła, też taką chciałem. Kosztowała jednak tak ogromne pieniądze, że ja, prosty facet stwierdziłem, że przecież tego „nie da się kupić”. I zawziąłem się jeszcze bardziej.

Unowocześnianie piekarni czy tradycja?

Trzeba też było bardzo szybko unowocześniać produkcję. Wysokie wymagania związane z czystością, coraz wyższe normy zmuszały do inwestycji. Kto nie nadążał, już nie istnieje.

Jako pierwszy w regionie zdecydował się też na całodobowe sklepy z pieczywem.

– Wielu pukało się w czoło. Mówiło, że to się nie uda. Teraz inni kopiują nasze pomysły.

Kurzyca z synami wzorują się na niemieckich piekarniach rodzinnych. Od nich zaczerpnęli pomysł otwartej piekarni ze sklepem. Pieczywo wyrabiane jest na miejscu, a klienci mogą śledzić każdy ruch piekarza. Prócz kosztów mieli bardziej przyziemny problem. Jak zareagują pracownicy? Czy będą chcieli, by ktoś podpatrywał ich pracę. Okazało się, że obawy były przesadzone.

Kłos otworzył też punkty sprzedaży, gdzie ciasto jest wypiekane na miejscu. Czym się różni od tego marketowego? Tym, że tamto jest zamrożone i odpiekane nawet po kilku miesiącach. Natomiast ciasto Kurzycy, podobnie jak w innych tradycyjnych piekarniach nie jest w ogóle mrożone, a jedynie schłodzone (zastosowano metodę odroczonego rozrostu ciasta). Musi być włożone do pieca najpóźniej po 6 godzinach od przywiezienia do sklepu.

Własna sieć sprzedaży

Kilka zakładów produkcyjnych i kilkanaście sklepików zaczęło stanowić zagrożenie dla utrzymania jakości produktów. A na wpadki Kurzyca nie mógł sobie pozwolić. Co zrobił? Tak, zgadliście… Postanowił wybudować kolejną piekarnię. W pobliskim Zabrzu, w Specjalnej Strefie Ekonomicznej znalazł działkę o powierzchni 2,5 ha. Ale i nie bez obaw

–  Po wybudowaniu zakładu w Zabrzu produkcja w Katowicach-Piotrowicach się zmniejszyła. Serce by mi pękło, gdybym powiedział tym ludziom, szukajcie sobie nowej pracy. Zaproponowałem, że podstawimy autobus i będziemy ich wozić. Pracownikom powtarzam, że to oni wybudowali ten zakład. Własną, ciężką pracą. Gdyby nie ci wszyscy ludzie, którzy u nas pracują, nie byłoby tego wszystkiego – mówi Kurzyca. Mam do ich pracy ogromny szacunek. Uczę ich tego, że to nie ja daję wypłatę, ale klienci, którzy zadowoleni z jakości produktów wracają do nas codziennie.

To wszystko spowodowało, że nie ma problemu z pracownikami.

– Nie byliśmy znani na rynku zabrzańskim, ale nie cierpimy na brak personelu, ale fachowców. Trudno znaleźć dobrych  cukierników i piekarzy. To efekt upadku szkół zawodowych. A w tym fachu jest przyszłość – mówi Mariusz, syn założyciela.

[idea]Mówię zawsze ekspedientkom: macie dziękować klientowi za to, że przyszedł do sklepu, że mu się chciało rano wstać, przyjść świeże pieczywo właśnie do nas. Nawet gdyby nic nie kupił. Nawet jeśli kupi, to nie wystarczy. Największa radość jest wtedy, gdy wróci. Bo to znaczy, że mu smakowało.[/idea]

20161020_104334 ZDJĘCIE: W samej piekarni pracuje prawie 200 osób, spółka zajmująca się sprzedażą zatrudnia prawie dwa razy więcej ludzi

Synowie działają już na równi z ojcem. Mają nowe pomysły, unowocześniają dystrybucję.

Co zmienia młode pokolenie?

Chętnie słucham synów i zgadzam się na ich idee. Będę się zgadzał dopóty, dopóki nie zechcą mi czegoś dosypywać do chleba – mówi z wyraźnym przekąsem najstarszy Kurzyca.

Jak sam przekonuje, jest człowiekiem starej daty. Szczególnie jeśli chodzi o finansowanie działalności. Rozwój przedsiębiorstwa to efekt inwestowania zysków i finansowania z własnych środków.

Póki nie miałem odłożonej określonej kwoty, nie decydowałem się na inwestycje. Musiałem rozważnie podchodzić do finansów. Dopiero syn przekonał mnie do zalet leasingu. Pamiętam pierwszą maszynę, którą kupiłem w ten sposób. Nie miałem wolnych środków, ale koniecznie potrzebowałem tego urządzenia. I zdecydowałem się na leasing. Nawet się nie zorientowałem, kiedy maszyna została spłacona – wspomina Kurzyca.

20161020_104838 ZDJĘCIE: Marian Kurzyca z dumą prezentuje urządzenia piekarnicze

Dzięki takiemu podejściu Marian Kurzyca odważył się na budowę tak gigantycznego zakładu.

Ja trochę studziłem zapędy synów. Bałem się o to, czy damy radę do sfinansować. Działka w Zabrzu jest gigantyczna, hala produkcyjna też. To wszystko gigantyczne pieniądze – przyznaje Marian Kurzyca.

Ryzyko było związane z możliwym odpływem pracowników, którzy mogli nie chcieć dojeżdżać do Zabrza. – Baliśmy się, że zostaniemy z gigantycznym zakładem, kredytem do spłacenia i bez ludzi.

Ale ryzyko się opłaciło.

Jakby nie było mnie stać, to bym tego nie zrobił. A zależy mi by stworzyć markę KŁOS, żeby była synonimem wysokiej jakości.

Kilka lat temu również jako jeden z pierwszych w regionie, Kurzyca uruchomił tzw. otwarte piekarnie. To niewielkie piekarnie, w których na bieżąco przygotowuje  się pieczywo (a nie tylko odpieka). Kliencimogą podglądać cały proces produkcyjny.
20161020_082622 Zabrzańska Specjalna Strefa Ekonomiczna wciąż się zapełnia. Na razie budynek Piekarni Kłos góruje nad horyzontem

Co następne? Kurzyca wie, że ma jeszcze wiele do zrobienia. Oby udało mu się zrealizować wszystkie marzenia.

Piekarnia, szczególnie taka tradycyjna, jest biznesem raczej lokalnym. Raczej nie zdarza się, by pieczywo (oczywiście, jeśli nie jest mrożone) było dostępne w całym kraju. Ale zdaniem Kurzycy, to nie jest bariera dla rozwoju.  Śląsk jest na tyle duży, że mamy jeszcze perspektywy rozwoju oraz możliwości dawania przykładu produkcji dobrego, tradycyjnego pieczywa.

[icon_block icon=”icon-lamp” align=”” color=”” size=”55″][alert style=”warning”]

PRZEPIS NA SUKCES PIEKARNI KŁOS

– utrzymywanie jakości

– rozwój organiczny, powolny

– bezpieczne finansowanie

– podpatrywanie najlepszych w branży (w tym przypadku Niemców)

– umiejętność podjęcia ryzyka w odpowiednim momencie

– postawienie na własną sieć sprzedaży

[/alert]

 


Za udostępnienie samochodu Renault Captur dziękuję dealerowi Renault Warszawa Mory