Urzędnicy zniszczyli mu firmę, 16 lat walczył o przetrwanie. Dziś dzieli się swoimi doświadczeniami i namawia do prowadzenia biznesu. Igor Gielniak, przed laty ogłoszony właścicielem najbogatszej firmy na Pomorzu, w szczerym wywiadzie opowiada o systemie, który doprowadził go do bankructwa.
Gratuluję…
Czego?
Tego, że wciąż nie ma pan dość biznesu. Zniszczona przez urzędników firma, batalie sądowe, postępowania komornicze.
Faktycznie, to co mnie spotkało, określam mianem piekła na ziemi. Straciłem firmę, która dziś mogłaby być giełdowym liderem, zdobywać kolejne rynki. Niestety nie jest prawdą często powtarzane powiedzenie „co Cię nie zabije to Cię umocni”. Ja czuję, że straciłem najlepszy, najbardziej efektywny dla mężczyzny czas na walkę z urzędnikami.
Ale codziennie upada mnóstwo firm. Nie zawsze biznesy wychodzą. Może po prostu, jak to się mówi, to nie było to…
Skala tego, co ja przeżyłem, dotyka w naszym kraju niestety bardzo wielu przedsiębiorców. Po latach okazało się, że to urzędnicy zniszczyli moją firmę. Dziś mógłbym się zastanawiać po co to wszystko? Jaki mieli w tym interes? Przecież stracili pracownicy, straciłem ja, jako założyciel, straciła gospodarka.
A jak to się zaczęło?
Jak u wielu, przypadkowo. Postawę przedsiębiorczą wykazywałem już na studiach z Ekonomiki Transportu Morskiego. Już wtedy pracowałem w firmie Computer Studio Kajkowski. Dużo później wyłonił się z niej znany dziś Prokom. W firmie Computer Studio Kajkowski zarabiałem świetnie. Moje umiejętności handlowe dostrzegło kilku kolegów. Zaproponowali byśmy wspólnie poprowadzili firmę. Ostatecznie z piątki przyjaciół, zostało nas dwóch i zaczęliśmy biznes.
A kapitał? Żeby handlować komputerami trzeba było mieć gotówkę.
Na studiach wyjechałem na praktykę studencką do Kostaryki i sprzedawałem na granicy z Panamą perfumy i zegarki. Uzbierałem sporo pieniędzy, jednakże 90% dołożyło dwóch kolegów, którzy jednak szybko odeszli, bo chcieli być rentierami, a to nie był ten moment rozwoju biznesu. 8 marca 1988 uruchomiliśmy swoją firmę.
Niech zgadnę…Nie było łatwo.
Przez kilka miesięcy nie mieliśmy praktycznie żadnych zamówień. Nie zarabialiśmy. Trochę głupio się przyznać, ale moją rodzinę przez ten czas utrzymywała teściowa. Aż wreszcie pojawiło się pierwsze zamówienie. To było 12 sierpnia 1988r. Pamiętam ten dzień bardzo dobrze, bo to dwa dni po urodzinach mojej drugiej córki. Zamówienie złożył Mostostal Gdańsk. Firma kupiła od nas program kadrowy. I potem ruszyło. Wykorzystaliśmy popyt na telexy. Wtedy był to jedyny pewny systemem przekazu informacji, bo telefony działały beznadziejnie. Sprowadzaliśmy je z Niemiec i sprzedawaliśmy w naszym kraju. Pojawił się u nas spory kapitał. Szło nam bardzo dobrze. Tak dobrze, że nasza firma z 100 ludźmi na pokładzie zaczęła płacić wyższe podatki niż Stocznia Gdynia. W 1992 media ogłosiły mnie i mojego wspólnika najbogatszymi gdynianami. Niedługo potem zaczęły się kontrole naszej firmy. Począwszy od inspekcji pracy, przez urząd skarbowy, urząd celny. Takie firmy jak nasza, prowadzona przez młodych, dynamicznych ludzi, niezaangażowanych politycznie, którzy działają sprawniej, szybciej od molochów i osiągają sukcesy, staje się celem dla firm, które działały na zasadzie „Układu zamkniętego”. Dlatego w 1996 weszła do nas kontrola nastawiona na zniszczenie nas. Trwała pół roku.
Jakie były jej efekty? Może pan faktycznie coś przeskrobał?
Chciano mi udowodnić, że nie zapłaciłem całego podatku. W efekcie po 14 dniach zablokowano konta firmy na poczet kwot, które teoretycznie powinienem zapłacić, nasi klienci dostali nakazy, że zobowiązania do mojej firmy maja wpłacać na konto Urzędu Skarbowego. W ciągu pół roku straciliśmy połowę obrotu, na dzisiejsze czasy to było ok. 100 mln rocznie. Koszty stałe były duże, zaczęły się pojawiać problemy z płatnościami, pojawiły się postępowania komornicze. Dodatkowo prokurator zebrał na mnie 1200 stron dokumentów
Poważna sprawa…
Dopiero po 12 latach w Sądzie Apelacyjnym udowodniono, że wszystko to było wyssane z palca i sprawie „ukręcono łeb”. Pamiętam do dziś słowa sędziego do prokuratora na ostatniej rozprawie: panie prokuratorze, zebrał pan 1200 stron materiału. Żadna z tych stron nie dotyczy pana Gielniaka. Jak pan mógł postawić 12 zarzutów temu człowiekowi?
Jak pan to wytrzymał?
Takie zdarzania powodują ogromne obciążenie psychiczne. Pomogli mi najbliżsi i zaufanie Panu Bogu. Gdyby nie wiara w Boga, już dawno bym się powiesił.
To jak pan funkcjonował?
Pierwsze trzy lata to ostra depresja. Tak silna, że nie byłem w stanie wstać z łóżka. Miałem wtedy 34 lata, byłem wysportowanym facetem, instruktorem narciarstwa, a nie potrafiłem zejść z pierwszego piętra domu, bo łapały mnie tak ogromne skurcze mięśni. Przez kilka lat mięśnie szczęk drżały mi bez przerwy. Tak ogromne napięcie emocjonalne mną targało. Przez pierwsze trzy miesiące praktycznie w ogóle nie spałem.
A rodzina?
Wiele zawdzięczam żonie, która jest niezwykłą kobietą. Miała i do tej pory ma nieprawdopodobną siłę ducha. W 2000 roku zaczęły się nagle pojawiać nowe kontrakty. Przez głowę przemknęła myśl, że może zacząć od nowa odbudowywać pozycję firmy. Ale dwa lata później firmę musiałem zamknąć. 31 maja 2002 roku formalnie ostatnich 30 pracowników odeszło z firmy. Wszystko było załatwione tak jak należy. Oczywiście już wcześniej byli na wypowiedzeniach, ale oficjalnie kończyły im się umowy z końcem maja. Do 1 czerwca miałem uregulować należne zobowiązania, zapłacić odszkodowania związane ze zwolnieniem ich, bo skracałem okresy wypowiedzenia, a ja nie miałem pieniędzy.
I wtedy zdarzył się cud. Zadzwonił kolega, którego firma była w kłopotach. Następnego dnia zacząłem dla niego pracować. Tak zostałem menedżerem do wynajęcia od najtrudniejszych spraw – napraw przedsiębiorstw zagrożonych bankructwem. Pisałem programy naprawcze i pomagałem podejmować trudne i niepopularne decyzje. Udało mi się uratować kilkanaście przedsiębiorstw.
Dlaczego przedsiębiorstwa popadają w kłopoty?
W 90 proc. to wina prezesów, którzy nie mają kompetencji do prowadzenia biznesu. Reszta to sytuacje losowe. I te 90 proc. da się naprawić tylko pod jednym warunkiem
Jakim?
Takim, że zarząd będzie się poczuwał do odpowiedzialności i przyzna, że to „jego wina”, czyli wykaże postawę pokory. W przeciwnym wypadku zarząd jest do wymiany, i wtedy jest szansa na uratowanie firmy.
W przypadku średniej wielkości biznesu prezesem jest najczęściej właściciel. Co wtedy?
Trzeba „zabić dziecko” prezesa, czyli tę firmę, którą stworzył, a dokładniej te zasady jej prowadzenia, które doprowadziły do obecnego, katastrofalnego stanu. I to zmienianie firmy a czasami w skrajnych sytuacjach zamykanie jej, stało się po kilku latach dla mnie bardzo obciążające.
Pewnie zaraz podniosą się głosy, że firma ma problemy, nie płaci ludziom dobrze, a właściciel ma drogi samochodów i wielki, luksusowy dom
Jeśli zrobilibyśmy bilans nieuczciwych zachowań, to gwarantuję, że więcej byśmy znaleźli ich u pracowników. Niech każdy z pracowników, który źle myśli o swoim szefie zastanowi się, ile razy wynosił papier z firmy, ile prywatnych spraw załatwiał podczas pracy. A to wszystko to przecież jest kradzież. Przedsiębiorca musi tymczasem stanąć w szranki z agresywnym systemem podatkowym w Polsce, z nieprzewidywalnymi zmianami prawa. Ja często zwalniam z odpowiedzialności moralnej przedsiębiorców, którzy kombinują w części na podatkach, jeśli na szali jest przetrwanie firmy lub jej upadłość.
Mocno powiedziane…
Kombinują nie po to by mieć dodatkowe pieniądze na luksusowy samochód, ale po to by utrzymać firmę i pracowników. Podobnie z ZUSem. Jeśli przedsiębiorca wyliczy, że płacąc wszystkie pensje z ZUSem i podatkami będzie musiał zamknąć po trzech miesiącach firmę, to czy jest ktoś tak mądry, żeby jednoznacznie uznał takie postępowanie jako błędne moralnie? A co w takim razie z przysłowiową kobietą, która kradnie chleb dla głodnych dzieci i nie ma tego policzonego jako grzech? Oczywiście nie mówimy tu o wieloletnim trwaniu w jawnej sprzeczności z przepisami, mowa o sytuacjach wyjątkowych.
A to nie jest złodziejstwo?
Jeśli takie czyny spowodują, że sobie kupi kolejnego Bentleya albo willę w egzotycznym kraju, to jak najbardziej. Jeśli jednak robi to by ratować firmę, to nie widzę w tym niczego złego.
Namawia pan do nie płacenia podatków?
Wręcz przeciwnie – namawiam do pełnej uczciwości w prowadzeniu biznesu. Jednakże trzeba jasno stwierdzić – żaden przedsiębiorca nie potrzebuje wsparcia. Wszyscy natomiast potrzebują jasnych, prostych zasad prowadzenia firmy. Podatki są wysokie, bo od wielu lat panuje w Polsce system, w którym rząd chce wspomagać biznes. A przecież każda dotacja, dofinansowanie dla jakiegoś biznesu pochodzi z podatków, czyli od wszystkich nas. Dlaczego urzędnik, który nie zna się na prowadzeniu biznesu, nigdy w życiu nie zaryzykował nawet 1 zł, ma rozdzielać dotacje: jednemu przedsiębiorcy daje, a drugiemu nie. Na jakiej podstawie, skoro nie ma żadnej wiedzy a na dodatek dzieli nie swoje pieniądze, lecz pieniądze zabrane nam podatnikom. Jeśli rząd obniży podatki, przestanie się bawić w prowadzenie działalności gospodarczej, to przedsiębiorcy nie będą zmuszeni do kombinowania na podatkach.
Nie jest pan odosobniony w narzekaniu na nasz system. Czy nie jest więc masochizmem pakowanie się w prowadzanie biznesu, gdy tyle kłód pod nogami?
Mógłbym wyjechać do kraju, gdzie łatwiej prowadzi się biznes. Mam jednak tutaj rodzinę, rodziców, brata. Nawet gdy jestem bardzo wściekły na ten system to chcę tu zostać. Bo mam życiową misję. Chcę by inni mogli skorzystać z mojego doświadczenia tu w moim kraju, w Polsce. Mam nadzieję, że nie spotka ich tak trudny los jak mnie, a moje doświadczenia będą dla nich pomocne.
rozmawiał Szymon Ostrowski
Bardzo motywująca rozmowa, udowadniająca, że własny biznes to poważne wyzwanie.
Ja podjąłem decyzję życia na swój rachunek w 1984 roku. Otworzyłem działalność gospodarczą i stopniowo wspaniale rozwijała moja moja firma aż do 1999 roku. Wtedy wydano mi DECYZJĘ na rozbudowę firmy. DECYZJA zawierała nieprawdziwe dane…konsekwencje ponoszę do dnia dzisiejszego. Sprawa a Sądzie toczy się już 6 lat a to dopiero I instancja.
Zniszczono mi firmę, zniszczono mi rodzinę i zniszczono mi życie…
W Polsce nie warto !
Pozdrawiam
K.w.
[…] PRZECZYTAJ TAKŻE: URZĘDNICY ZNISZCZYLI MU FIRMĘ. 16 LAT WALCZYŁ O PRZETRWANIE […]
[…] Z prawnego punktu widzenia biznes jest jak najbardziej właściwy. Do co da się zauważyć, to szczególnie ostro „pogrywająca konkurencja”. Również w postaci organów państwowych. Trochę mi to przypomina akcję, o której pisałem w tekście 16 lat walczył o utrzymanie firmy (PRZECZYTAJ: Urzędnicy zniszczyli mu firmę. 16 lat walczył o przetrwanie) […]
Bardzo motywująca rozmowa, udowadniająca, że własny biznes to absolutnie masa zmartwień i przeszkód z którymi trzeba się mierzyć.
Bardzo ciekawa rozmowa, którą powinny przeczytać wszystkie osoby myślące o założeniu własnie działalności. Gratuluję niezłomnej postawy i pozdrawiam serdecznie 🙂
Szaleństwo, aż niedobrze się robi jak się czyta o takich patologiach.
Szczery i obszerny wywiad, właśnie coś takiego chciałem dzisiaj przeczytać. Dzięki. Mam nadzieję, że Panu Igorowi będzie się dobrze wiodło, mimo tego, co się wydarzyło – niektórych rzeczy człowiek nie jest w stanie przewidzieć, mimo jakichś znaków.
Kolejny doskonały wywiad. No niestety tak to już jest w Polsce, że jak już masz za dużo, lub powodzi Ci się zbyt dobrze to znajdzie się ktoś kto przyjdzie i będzie chciał to zepsuć. Smutne…
Fajny wpis, dlatego właśnie świat jest nie sprawiedliwy, ktoś wkłada w coś całe swoje serce i czas a tu takie coś…
Coz moze sie zdarzyc ze prokurator bedzie dzialal na czyjes zlecenie zeby kogos zniszczyc. Moze tak byc. Jednak po takiej akcji prokurator powinien isc do wiezienia na min 10 lat + zakaz pracy w publicznym sektorze na cale zycie.